10212 Imperial Shuttle
: 2010-07-18, 22:30
Seria: Star Wars - Ultimate Collector Series
Rok produkcji: 2010
Liczba części: 2503
Zawartość pudła: 24 worki niedziurkowane, 4 instrukcje (dwie otwierane poziomo, dwie pionowo), arkusik naklejek
Minifigurki: 5 sztuk
Cena: 259,99 EURO
Opakowanie.
Karton jest dość mały, jak na model z serii UCS (47 x 57,5 x 9 cm), ale za to napakowany do granic możliwości, co się dotąd nie zdarzało. Gdy leży poziomo, wydaje się wręcz pękaty. Jest solidny i opatrzony nieziemsko piękną grafiką (podziękujmy Michaelowi Pangrazio, który stworzył olejny obraz podkładany na szkle na potrzeby filmu). Ujemną stroną takiego upakowania elementów jest ryzyko zgniecenia instrukcji i ukrytej w jednej z nich naklejki. Opakowanie wygląda tak:
A także tak:
Oraz tak:
Zawartość
W pudle, o dziwo, znajdują się klocki. W większości białe zresztą. I dlatego na moim zdjęciu są żółtawe:
Worki nie są ponumerowane, ale instrukcja - bardzo, bardzo słusznie! - sugeruje, by nie wywalać wszystkiego na jedną kupę, tylko zawartość każdego woreczka na osobną kupkę. A gdy się już wszystko wywali, na blat roboczy i do dwóch wielkich szuflad oraz pomniejszych pudełeczek, wygląda to mniej więcej tak:
Instrukcje
Jak wspominałem, w zestawie znajdują się cztery zszywane instrukcje, dwie otwierane poziomo, dwie pionowo.
Wszystkie są czytelne, nieprzesadnie "łopatologiczne" oraz, o ile mnie wzrok nie myli, bezbłędne. Kolejność 4 części jest nieprzypadkowa i umożliwia łatwą budowę podzespołów oraz logiczne ich łączenie. Ktoś pomyślał, jednym słowem.
Klocki
Powiedzmy sobie od razu: to nie jest zestaw dla tych, którym przede wszystkim zależy na rozbudowywaniu zapasów klocków z myślą o budowaniu własnych modeli. Białe elementy są tu w zdecydowanej przewadze i w ogromnej większości są to elementy całkiem zwyczajne: sporo liftarmów, sporo skosów, trochę kafli.
Ten model, moim skromnym zdaniem, jest dla tych, którzy doceniają wyjątkową urodę najelegantszego statku z wszechświata Gwiezdnych Wojen. Nie zrobi na nich wrażenia to, że staną się szczęśliwymi posiadaczami przyciemnianej szyby 12x4x2. Będą się cieszyć majestatyczną sylwetą wahadłowca klasy Lambda i przez myśl im nie przejdzie, by go rozebrać na części. Wybór figurek dołączonych do modelu (pilot, oficer, szturmowiec, Luke Skywalker oraz Vader) też nie zwali z nóg kolekcjonerów. A przecież są to figurki najodpowiedniejsze do sceny, którą widać na pudełku - i dobrze się stało, że nie powtórzono po raz kolejny zestawu postaci znanego z zestawu Imperial Inspection i z jeszcze wcześniejszej wersji wahadłowca.
Budowa
Cóż, wypada się przyznać, że budowałem ten zestaw na raty i z pomocą Głównej Księgowej (bo czasu brakowało w związku z naszą warszawską wystawą). Trudno mi więc powiedzieć, jak długo trwałoby składanie wahadłowca "za jednym posiedzeniem", ale zgaduję, że dałoby się to zrobić w ciągu jednego - acz bardzo długiego - dnia.
Parę słów o rozwiązaniach konstrukcyjnych. Jak zapewne niektórzy wiedzą, pewne fragmenty tego modelu były wzorowane na moim wahadłowcu sprzed paru lat, ale jedno trzeba powiedzieć otwarcie: w modelu oficjalnym panuje nieporównywalnie większy porządek. Wahadłowe mocowanie kabiny jest na przykład o niebo lepsze niż u mnie. Skrzydła są nareszcie możliwe do zbudowania - w moim modelu potrzeba było trzech albo i czterech rąk, żeby je poskładać do kupy. Bebechy w kadłubie, z oczywistych powodów zupełnie inne niż w moim modelu (bo w 10212 nie ma silników elektrycznych), są bardzo schludnie ułożone i niech nikt już nie wierzy Adamowi, gdy mówi, że nie zna się na Technicu...
Trzy sprawy, które budzą emocje wśród miłośników LEGO: rampa, korby i podwozie. Jak pamiętamy, w filmie prom klasy Lambda ma wysuwaną i rozciąganą rampę dla pasażerów oraz efektownie chowane podwozie, a także ruchome skrzydła, składające się ku górze podczas lądowania. W modelu 10212 zaś:
- nie ma rampy, ponieważ jej obecność bardzo osłabiłaby konstrukcję, nie mówiąc o problemach ze zmieszczeniem mechanizmu we wnętrzu kadłuba;
- podwozie wraz z osłonami montowane jest na stałe za pomocą osiek wbijanych głęboko w bebechy modelu, co zapewnia mu fantastyczną stabilność, absolutnie nieosiągalną w modelu z ruchomym podwoziem. Wątpiący powinni zadać sobie pytanie: po co składane podwozie w modelu przeznaczonym do ekspozycji, nie do zabawy? Albo będzie stał na stojaku bez podwozia, albo będzie stał na podwoziu, więc po co mechanizm?
- korby wkładane z tyłu modelu umożliwiają unoszenie i opuszczanie skrzydeł. Dlaczego nie silniki? Bo to model przeznaczony do ekspozycji i nie warto podbijać jego ceny w tak absurdalny sposób. Dlaczego dwie korby, a nie jedna? Dlatego, że w przeciwnym razie wystarczyłby najdrobniejszy błąd przy montażu (przesunięcie którejś z zębatek o jeden ząb) i skrzydła nie byłyby zsynchronizowane. Dwie korby - brak problemów z synchronizacją.
Ale czy konstrukcja 10212 jest całkowicie pozbawiona wad?
Otóż nie.
Przede wszystkim, pionowe skrzydło jest umocowane bardzo solidnie do kadłuba (za pomocą długich osi łączących liftarmy), ale nie jest to połączenie absolutnie sztywne. Innymi słowy, skrzydło dość mocno porusza się na boki, jeśli je lekko pukniemy. Łatwo byłoby wyeliminować ten problem, prócz liftarmów stosując płytki 1x2 with stud, na których spoczęłaby dolna krawędź skrzydła.
Poza tym, warto byłoby umieścić we wszystkich trzech skrzydłach nieco więcej pinów łączących liftarmy. Ich niedobór jest widoczny przede wszystkim w pionowym skrzydle, w którym wyraźnie widać szczeliny między liftarmami - konstrukcja jest po prostu ciężka i własną masą dąży do rozczepienia nielicznych pinów.
Jeśli chodzi o burty, wykonane z efektownych łuków 1x6 (przypomnę, że w moim modelu ich miejsce zajmują felgi kół 24x43), to są one dość delikatne: model należy łapać za rufę, raczej nie dotykając boków.
Wszystkie te niedoskonałości są jednak drobiazgami, które absolutnie nie psują przyjemności ze składania 2503 elementów modelu 10212. Przyjemność tę potęgują natomiast drobne smaczki, takie jak round plate'y 1x1 udające sprężyny pod fotelami pilotów czy kalkomanie udające monitory w kabinie, żywcem skopiowane z filmu.
Podsumowanie
Czy warto wydać 269 Euro, żeby stać się posiadaczem zestawu Imperial Shuttle 10212?
Kto szuka dawcy części - zapewne odpuści sobie ten model. Chyba, że ma w planach budowę makiety Antarktydy...
Kto szuka autentycznej ozdoby swej kolekcji - zapewne nie spocznie, póki nie zdobędzie tego wahadłowca. Nie mam wątpliwości, że to najpiękniejszy model całej sagi Gwiezdnych Wojen oraz najpiękniejszy model LEGO z tego uniwersum. Ktoś powie, że to subiektywna ocena, ale z drugiej strony - ja naprawdę poświęciłem temu statkowi więcej czasu, niż ktokolwiek z Was, więc chyba wiem, co mówię... Warto, warto, warto.
I tyle.
A kto chce popatrzeć na gotowy model, niech zajrzy do galerii (po ocenzurowaniu) albo niech przejrzy pozostałe zdjęcia, od 009 do 022 . A jeszcze lepiej - niech się pofatyguje do Muzeum Techniki w Warszawie, gdzie przedpremierowy egzemplarz 10212 postoi do końca września 2010 r.
Rok produkcji: 2010
Liczba części: 2503
Zawartość pudła: 24 worki niedziurkowane, 4 instrukcje (dwie otwierane poziomo, dwie pionowo), arkusik naklejek
Minifigurki: 5 sztuk
Cena: 259,99 EURO
Opakowanie.
Karton jest dość mały, jak na model z serii UCS (47 x 57,5 x 9 cm), ale za to napakowany do granic możliwości, co się dotąd nie zdarzało. Gdy leży poziomo, wydaje się wręcz pękaty. Jest solidny i opatrzony nieziemsko piękną grafiką (podziękujmy Michaelowi Pangrazio, który stworzył olejny obraz podkładany na szkle na potrzeby filmu). Ujemną stroną takiego upakowania elementów jest ryzyko zgniecenia instrukcji i ukrytej w jednej z nich naklejki. Opakowanie wygląda tak:
A także tak:
Oraz tak:
Zawartość
W pudle, o dziwo, znajdują się klocki. W większości białe zresztą. I dlatego na moim zdjęciu są żółtawe:
Worki nie są ponumerowane, ale instrukcja - bardzo, bardzo słusznie! - sugeruje, by nie wywalać wszystkiego na jedną kupę, tylko zawartość każdego woreczka na osobną kupkę. A gdy się już wszystko wywali, na blat roboczy i do dwóch wielkich szuflad oraz pomniejszych pudełeczek, wygląda to mniej więcej tak:
Instrukcje
Jak wspominałem, w zestawie znajdują się cztery zszywane instrukcje, dwie otwierane poziomo, dwie pionowo.
Wszystkie są czytelne, nieprzesadnie "łopatologiczne" oraz, o ile mnie wzrok nie myli, bezbłędne. Kolejność 4 części jest nieprzypadkowa i umożliwia łatwą budowę podzespołów oraz logiczne ich łączenie. Ktoś pomyślał, jednym słowem.
Klocki
Powiedzmy sobie od razu: to nie jest zestaw dla tych, którym przede wszystkim zależy na rozbudowywaniu zapasów klocków z myślą o budowaniu własnych modeli. Białe elementy są tu w zdecydowanej przewadze i w ogromnej większości są to elementy całkiem zwyczajne: sporo liftarmów, sporo skosów, trochę kafli.
Ten model, moim skromnym zdaniem, jest dla tych, którzy doceniają wyjątkową urodę najelegantszego statku z wszechświata Gwiezdnych Wojen. Nie zrobi na nich wrażenia to, że staną się szczęśliwymi posiadaczami przyciemnianej szyby 12x4x2. Będą się cieszyć majestatyczną sylwetą wahadłowca klasy Lambda i przez myśl im nie przejdzie, by go rozebrać na części. Wybór figurek dołączonych do modelu (pilot, oficer, szturmowiec, Luke Skywalker oraz Vader) też nie zwali z nóg kolekcjonerów. A przecież są to figurki najodpowiedniejsze do sceny, którą widać na pudełku - i dobrze się stało, że nie powtórzono po raz kolejny zestawu postaci znanego z zestawu Imperial Inspection i z jeszcze wcześniejszej wersji wahadłowca.
Budowa
Cóż, wypada się przyznać, że budowałem ten zestaw na raty i z pomocą Głównej Księgowej (bo czasu brakowało w związku z naszą warszawską wystawą). Trudno mi więc powiedzieć, jak długo trwałoby składanie wahadłowca "za jednym posiedzeniem", ale zgaduję, że dałoby się to zrobić w ciągu jednego - acz bardzo długiego - dnia.
Parę słów o rozwiązaniach konstrukcyjnych. Jak zapewne niektórzy wiedzą, pewne fragmenty tego modelu były wzorowane na moim wahadłowcu sprzed paru lat, ale jedno trzeba powiedzieć otwarcie: w modelu oficjalnym panuje nieporównywalnie większy porządek. Wahadłowe mocowanie kabiny jest na przykład o niebo lepsze niż u mnie. Skrzydła są nareszcie możliwe do zbudowania - w moim modelu potrzeba było trzech albo i czterech rąk, żeby je poskładać do kupy. Bebechy w kadłubie, z oczywistych powodów zupełnie inne niż w moim modelu (bo w 10212 nie ma silników elektrycznych), są bardzo schludnie ułożone i niech nikt już nie wierzy Adamowi, gdy mówi, że nie zna się na Technicu...
Trzy sprawy, które budzą emocje wśród miłośników LEGO: rampa, korby i podwozie. Jak pamiętamy, w filmie prom klasy Lambda ma wysuwaną i rozciąganą rampę dla pasażerów oraz efektownie chowane podwozie, a także ruchome skrzydła, składające się ku górze podczas lądowania. W modelu 10212 zaś:
- nie ma rampy, ponieważ jej obecność bardzo osłabiłaby konstrukcję, nie mówiąc o problemach ze zmieszczeniem mechanizmu we wnętrzu kadłuba;
- podwozie wraz z osłonami montowane jest na stałe za pomocą osiek wbijanych głęboko w bebechy modelu, co zapewnia mu fantastyczną stabilność, absolutnie nieosiągalną w modelu z ruchomym podwoziem. Wątpiący powinni zadać sobie pytanie: po co składane podwozie w modelu przeznaczonym do ekspozycji, nie do zabawy? Albo będzie stał na stojaku bez podwozia, albo będzie stał na podwoziu, więc po co mechanizm?
- korby wkładane z tyłu modelu umożliwiają unoszenie i opuszczanie skrzydeł. Dlaczego nie silniki? Bo to model przeznaczony do ekspozycji i nie warto podbijać jego ceny w tak absurdalny sposób. Dlaczego dwie korby, a nie jedna? Dlatego, że w przeciwnym razie wystarczyłby najdrobniejszy błąd przy montażu (przesunięcie którejś z zębatek o jeden ząb) i skrzydła nie byłyby zsynchronizowane. Dwie korby - brak problemów z synchronizacją.
Ale czy konstrukcja 10212 jest całkowicie pozbawiona wad?
Otóż nie.
Przede wszystkim, pionowe skrzydło jest umocowane bardzo solidnie do kadłuba (za pomocą długich osi łączących liftarmy), ale nie jest to połączenie absolutnie sztywne. Innymi słowy, skrzydło dość mocno porusza się na boki, jeśli je lekko pukniemy. Łatwo byłoby wyeliminować ten problem, prócz liftarmów stosując płytki 1x2 with stud, na których spoczęłaby dolna krawędź skrzydła.
Poza tym, warto byłoby umieścić we wszystkich trzech skrzydłach nieco więcej pinów łączących liftarmy. Ich niedobór jest widoczny przede wszystkim w pionowym skrzydle, w którym wyraźnie widać szczeliny między liftarmami - konstrukcja jest po prostu ciężka i własną masą dąży do rozczepienia nielicznych pinów.
Jeśli chodzi o burty, wykonane z efektownych łuków 1x6 (przypomnę, że w moim modelu ich miejsce zajmują felgi kół 24x43), to są one dość delikatne: model należy łapać za rufę, raczej nie dotykając boków.
Wszystkie te niedoskonałości są jednak drobiazgami, które absolutnie nie psują przyjemności ze składania 2503 elementów modelu 10212. Przyjemność tę potęgują natomiast drobne smaczki, takie jak round plate'y 1x1 udające sprężyny pod fotelami pilotów czy kalkomanie udające monitory w kabinie, żywcem skopiowane z filmu.
Podsumowanie
Czy warto wydać 269 Euro, żeby stać się posiadaczem zestawu Imperial Shuttle 10212?
Kto szuka dawcy części - zapewne odpuści sobie ten model. Chyba, że ma w planach budowę makiety Antarktydy...
Kto szuka autentycznej ozdoby swej kolekcji - zapewne nie spocznie, póki nie zdobędzie tego wahadłowca. Nie mam wątpliwości, że to najpiękniejszy model całej sagi Gwiezdnych Wojen oraz najpiękniejszy model LEGO z tego uniwersum. Ktoś powie, że to subiektywna ocena, ale z drugiej strony - ja naprawdę poświęciłem temu statkowi więcej czasu, niż ktokolwiek z Was, więc chyba wiem, co mówię... Warto, warto, warto.
I tyle.
A kto chce popatrzeć na gotowy model, niech zajrzy do galerii (po ocenzurowaniu) albo niech przejrzy pozostałe zdjęcia, od 009 do 022 . A jeszcze lepiej - niech się pofatyguje do Muzeum Techniki w Warszawie, gdzie przedpremierowy egzemplarz 10212 postoi do końca września 2010 r.