[MOC] Enigmatyczna noc sylwestrowa
: 2011-10-26, 21:37
Dla niektórych to może być zaskoczenie, ale to moja pierwsza publikacja MOCa :). Poczytajcie
...i wszyscy trzej muszą jechać na południe. Był koniec 1941 roku, każdy z nich miał już jakieś plany na Sylwestra, ale niestety spędzą ostatnią noc roku poza domem i we własnym towarzystwie. Nie było im to na rękę, ale jakiś niekumaty urzędas, widząc w biuletynie wpis „bomba kryptologiczna”, pomyślał, że zajmują się konstrukcją bomb i że COP to idealne miejsce dla realizacji ich zadań. Początkowo mieli trafić do Nowej Dęby, gdzie produkowano amunicję, ale po interwencji profesora umieszczono ich w Rzeszowie, bliżej fabryki obrabiarek i sprzętu artyleryjskiego oraz wytwórni silników lotniczych. I tak mają szczęście, że trafili właśnie tu, bo mogli trafić bliżej frontu, gdzieś do Opola albo Wrocławia.
Wojna toczyła się już na całym świecie, ale na obszarze COPu nie odczuwało się tego prawie wcale. Rosjanie po łupniu, jakiego dostali w 20-tym roku i wyniszczającej wojnie domowej nie byli zdolni do jakiejkolwiek akcji zbrojnej i w zasadzie nie stanowili żadnego zagrożenia. Niemcy natomiast po początkowym triumfie pod Poznaniem i Krakowem zostali odrzuceni do brzegów Odry.
Dla zespołu sytuacja była jednak nieco trudna – Niemcy znów skomplikowali swoją Enigmę i budowa kolejnych, udoskonalonych bomb kryptologicznych nie miała szans powodzenia. Marian po 10 latach zmagania się z Enigmą nie miał już pomysłu na zwiększenie efektywności swoich bomb, Henryk kurczowo trzymał się tezy o skuteczności swoich płacht, dodatkowo słabe wyniki doświadczeń Alana Turinga z jego maszynami nikogo nie podnosiły na duchu.
Jedynie Jerzy, mając już dystans do swojej „metody zegara”, postanowił tchnąć nowego ducha w prace zespołu. Nawet się cieszył, że trafią właśnie tam, gdzie nikt raczej nie spodziewa się tak wyrafinowanych działań ze strony zespołu deszyfratorów.
Jerzy miał w Rzeszowie znajomego, Stefana Nawrota, który był kierownikiem działu obrabiarek w wytwórni silników. Będące w zasięgu ręki zaplecze wysokiej klasy inżynierów i technologów oraz wysoko kwalifikowanego personelu wykonawczego dawało duże szanse na zrealizowanie projektu, który już od jakiegoś czasu kołatał mu w głowie.
Właściwie sam nie wiedział skąd mu się to brało, te myśli o przyszłości, te pomysły na zastosowanie lamp elektronowych, przekaźników i styczników. Nie miał przecież żadnego wykształcenia technicznego, czytał jedynie w wolnych chwilach magazyny techniczne i dowiadywał się z nich o nowinkach z całego świata. Rozmawiał też dużo z młodym, ambitnym synem sąsiadów Tadziem Janickim. Młody był dopiero w szkole średniej, ale Jerzy zdawał sobie sprawę, że Tadzio swoimi pomysłami znacznie wyprzedza swoją epokę. Połączenie analitycznego umysłu Jerzego (w końcu był kryptologiem) i wizjonerskich pomysłów Tadzia pozwoliło na skonstruowanie maszyny liczącej zupełnie nowego typu. Tuż po przybyciu do Rzeszowa Jerzy postanowił pokazać swoim kolegom prototyp urządzenia …
- No Jerzy, co to jest? Wygląda na jakąś wielką przędzalnię do dziergania wzorków – to było pierwsze skojarzenie Henryka, po pierwszym spojrzeniu na urządzenie.
- Heniu, to jest prawdopodobnie rozwiązanie naszych problemów z deszyfracją Enigmy. Połączyłem tu koncepcję Marianowych bomb kryptologicznych z Twoimi płachtami.
- Domyślam się, że te wirujące dyski to część moich bomb – powiedział Marian - ale skąd wiadomo co tam przetwarzać. Czyżby te liczydła (?) z tymi tęczowymi światełkami do tego służyły?
- Prawie dobrze – odparł Jerzy – te liczydła to takie tablice (mogą być tęczowe), w których przechowywane są dane z klucza. W odróżnieniu od płacht Henryka nie trzeba mozolnie ich tworzyć do każdego klucza lecz wystarczy podać sam klucz i odpowiednie dane zostaną zapisane w tych małych pierścieniach. Tyle wiem, szczegóły może Ci wyjaśnić mój sąsiad Tadzio, jak wrócimy do Warszawy…
Pytaniom i analizom nie było końca, Marian i Henryk byli tak pochłonięci nowym pomysłem Jerzego, że całkowicie zapomnieli o otwarciu szampana o północy i złożeniu sobie życzeń noworocznych…
(Zdjęcie po modyfikacjach)
Galeria
...i wszyscy trzej muszą jechać na południe. Był koniec 1941 roku, każdy z nich miał już jakieś plany na Sylwestra, ale niestety spędzą ostatnią noc roku poza domem i we własnym towarzystwie. Nie było im to na rękę, ale jakiś niekumaty urzędas, widząc w biuletynie wpis „bomba kryptologiczna”, pomyślał, że zajmują się konstrukcją bomb i że COP to idealne miejsce dla realizacji ich zadań. Początkowo mieli trafić do Nowej Dęby, gdzie produkowano amunicję, ale po interwencji profesora umieszczono ich w Rzeszowie, bliżej fabryki obrabiarek i sprzętu artyleryjskiego oraz wytwórni silników lotniczych. I tak mają szczęście, że trafili właśnie tu, bo mogli trafić bliżej frontu, gdzieś do Opola albo Wrocławia.
Wojna toczyła się już na całym świecie, ale na obszarze COPu nie odczuwało się tego prawie wcale. Rosjanie po łupniu, jakiego dostali w 20-tym roku i wyniszczającej wojnie domowej nie byli zdolni do jakiejkolwiek akcji zbrojnej i w zasadzie nie stanowili żadnego zagrożenia. Niemcy natomiast po początkowym triumfie pod Poznaniem i Krakowem zostali odrzuceni do brzegów Odry.
Dla zespołu sytuacja była jednak nieco trudna – Niemcy znów skomplikowali swoją Enigmę i budowa kolejnych, udoskonalonych bomb kryptologicznych nie miała szans powodzenia. Marian po 10 latach zmagania się z Enigmą nie miał już pomysłu na zwiększenie efektywności swoich bomb, Henryk kurczowo trzymał się tezy o skuteczności swoich płacht, dodatkowo słabe wyniki doświadczeń Alana Turinga z jego maszynami nikogo nie podnosiły na duchu.
Jedynie Jerzy, mając już dystans do swojej „metody zegara”, postanowił tchnąć nowego ducha w prace zespołu. Nawet się cieszył, że trafią właśnie tam, gdzie nikt raczej nie spodziewa się tak wyrafinowanych działań ze strony zespołu deszyfratorów.
Jerzy miał w Rzeszowie znajomego, Stefana Nawrota, który był kierownikiem działu obrabiarek w wytwórni silników. Będące w zasięgu ręki zaplecze wysokiej klasy inżynierów i technologów oraz wysoko kwalifikowanego personelu wykonawczego dawało duże szanse na zrealizowanie projektu, który już od jakiegoś czasu kołatał mu w głowie.
Właściwie sam nie wiedział skąd mu się to brało, te myśli o przyszłości, te pomysły na zastosowanie lamp elektronowych, przekaźników i styczników. Nie miał przecież żadnego wykształcenia technicznego, czytał jedynie w wolnych chwilach magazyny techniczne i dowiadywał się z nich o nowinkach z całego świata. Rozmawiał też dużo z młodym, ambitnym synem sąsiadów Tadziem Janickim. Młody był dopiero w szkole średniej, ale Jerzy zdawał sobie sprawę, że Tadzio swoimi pomysłami znacznie wyprzedza swoją epokę. Połączenie analitycznego umysłu Jerzego (w końcu był kryptologiem) i wizjonerskich pomysłów Tadzia pozwoliło na skonstruowanie maszyny liczącej zupełnie nowego typu. Tuż po przybyciu do Rzeszowa Jerzy postanowił pokazać swoim kolegom prototyp urządzenia …
***
- No Jerzy, co to jest? Wygląda na jakąś wielką przędzalnię do dziergania wzorków – to było pierwsze skojarzenie Henryka, po pierwszym spojrzeniu na urządzenie.
- Heniu, to jest prawdopodobnie rozwiązanie naszych problemów z deszyfracją Enigmy. Połączyłem tu koncepcję Marianowych bomb kryptologicznych z Twoimi płachtami.
- Domyślam się, że te wirujące dyski to część moich bomb – powiedział Marian - ale skąd wiadomo co tam przetwarzać. Czyżby te liczydła (?) z tymi tęczowymi światełkami do tego służyły?
- Prawie dobrze – odparł Jerzy – te liczydła to takie tablice (mogą być tęczowe), w których przechowywane są dane z klucza. W odróżnieniu od płacht Henryka nie trzeba mozolnie ich tworzyć do każdego klucza lecz wystarczy podać sam klucz i odpowiednie dane zostaną zapisane w tych małych pierścieniach. Tyle wiem, szczegóły może Ci wyjaśnić mój sąsiad Tadzio, jak wrócimy do Warszawy…
Pytaniom i analizom nie było końca, Marian i Henryk byli tak pochłonięci nowym pomysłem Jerzego, że całkowicie zapomnieli o otwarciu szampana o północy i złożeniu sobie życzeń noworocznych…
(Zdjęcie po modyfikacjach)
Galeria